
Cierpienia starej Werterycy!
Kiedy ślęczysz nad trzecim tomem sagi, a jeszcze nie wydali Ci drugiego…
Rozmaite myśli łażą po głowie. Nikt im nie broni, nie spuszcza szlabanu, nie robi rabanu. W gruncie rzeczy masz pomysły, i je zapisujesz, ale jakby sympatycznym atramentem, się posługujesz. Bo nie widać, ani końca tej pracy, ani płynących z niej korzyści materialnych. I zastanawiasz się, czy nie lepiej zgłosić się do roboty na zmywak, do restauracji, gdzie serwują chińszczyznę, teraz tylko na wynos! Tam od razu widać efekty, płacą rzetelne tygodniówki, a jeszcze się możesz opchać żarciem, które jest gratisem dla personelu. I na ile ci pozwoli twoja biedna watroba! W dodatku umysł masz doskonale niezależny, bo zmywanie jest bezmyślne i oczywiste, a ty sobie możesz pływać na Hawajach, albo jakichś innych Bermudach, i rozwijać romansową wyobraźnię, ćwiczyć bezczelną jaźnię, i po kolei dopieszczać wszystkie osobowości twej niecnej wielorakości.
Że nie jestem ambitna? Nie dorabiam w biurze, ubrana w mundurek, i nie pielegnuję paznokci, aż do łokci?
E, tam! Już taka byłam, z tym skończyłam.
Ach, ta znośna niezależność, myśli i bytu!
„Misery” to moja ulubiona powieść Kinga! Tak bajdełej!
Bywało, śniłem, że na zmywaku grzebałem się w resztkach po cudzym smaku. Nie miałem żadnych innych marzeń jak być pisarzem. Śniłem, że jakaś Oficyna serial mych książek wydawać zaczyna. Z ja literackiej syty chwały nadal płodziłem swoje banały. Aż usypałem nimi wielkie zwały.
I się spełniło, prawda? A w dzisiejszym tłoku pisarskim, jak w trzęsawisku, trudno się utrzymać 😉 Marzenia są najpiękniejsze nim się spełnią…