
Biurko

Gdyby kogoś interesowało co zazwyczaj leży na moim biurku, to wyznaję, jak po sznurku:
– laptop
– okulary (choć się z nimi dzieją czary!)
– stosy kartek i zeszytów z notatkami( drugie tyle w szufladach)
– słuchawki
– zdjęcia moich bliskich, w ramkach, trochę od Sasa do lasa ( reszta na korkowej)
– rzeźby mamy, i pamiątki
– kilka wylicytowanych na prozwierzęcych bazarkach drobiazgów, w kształcie kocim
– przepiękny obrazek na Dzień Mamy, namalowany przez syna w podstawówce!
– ceramiczna rzeźba konia, którą matka była zachwycona, przed wiekami przeze mnie zrobiona, tak a propos strojenia łba w uwiędłych laurów susz!
– jakieś do niczego nieprzydatne gadżety, których wyrzucić nie ma kiedy, niestety (ewentualnie szkoda, to znana poznańska metoda)
– mokry prowiant, iżby nie dekoncentrować się zanadto podtrzymywaniem funkcji życiowych, w czasie pisarskiego transu (dżem, miód, lub jaki inny cud!)
– przekąski w rodzaju musli lub crunchy, nieodzownie dyżurny kubek po niedojedzonym jogurcie (bo wyniesienie akurat grozi dekoncentracją)
– cukierki i ciemna czekolada ( jako przekąska też się nada)
– kamienie i muszle znad morza, pióra mew, co bujały w przestworzach
– kubki po kawie, tuż po zabawie
– dyżurny kieliszek ze wspomnieniem wina ( nie moja wina, że za jego sprawą moja głupia mina)
– kalendarz tegoroczny, często zeszłoroczny
– długopisów wuchta, co w skrytości truchta ( bo ciągle szukam i klnę, gdy coś zapisać chcę)
– moja wena „od rana”, w koronki i pończoszki ubrana ( a czasem rozebrana)
Więcej grzechów nie pamiętam, lecz są inne elementa, których umysł nie spamiętał, a dola rzuciła na stos, taki bywa ślepego los.
Hi, hi.