
Biedactwa
„Nikomu nie żal pięknych kobiet”… brzmiała niegdysiejsza piosenka.
A ja każdego roku żałuję choinek, które kończą po Trzech Królach byle gdzie,
porzucone i upokorzone, zdetronizowane królowe świąt.
Smutne, i często jeszcze bardzo zielone.
Z jakąż radością ubierane pięknie; strojne, bogate w blaski i zapachy!
Istne czarodziejki, skupiające przy swoich gałązkach rodziny
łamiące się opłatkiem w wigilijną noc.
Drzewka wysłuchujące wielu westchnień, i tylu życzeń serdecznych.
Nawet koty, te małe diabełki wspinające się ukradkiem, nim ktoś krzyknie „psik”
żeby ten proceder przerwać;
to nawet one nie stają w obronie.
Smakołyki: pierniki, orzechy i cukierki już wyjedzone.
Zdejmuje się lampki i ozdoby,
zrywa kolorowe łańcuchy i włosy anielskie,
sięga wysoko po złote gwiazdy.
Anioły już nie strzegą, choć wcześniej otaczały złudną opieką,
wachlując skrzydłami kiedy nikt nie patrzył.
Przychodzi w końcu ten okrutny czas,
że nagie i bezbronne choinki,
połamane i odarte z resztek godności,
najzwyczajniej lądują na śmietniku,
i nikt za nimi nie płacze.
Czasem gołąb zagrucha współczująco,
nim nie okrasi na swój sposób,
i to już będzie ostatni,
ironiczny akcent minionej wspaniałości.