

Dziesiąty czerwca na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Niezależnie od tego jak potoczyły się moje zmagania z Bogiem, jakiej jakości jest moja wiara, i ile zostało z dawnych ideałów.
Tego dnia, wiele lat temu nastał wyjątkowy czas, na który czekałam razem z najbliższymi.
Potem długo trwałam w naiwnej wierze, czując się dzieckiem bożym.
Była oaza i śpiewanie tych pięknych pieśni z gitarą, ewangelizowanie ludzi w autobusach, publiczna spowiedź, wspólne zmagania z młodością i zmienną metafizyką.
Rodzenie się kolejnych pytań, bo nie umiałam bezkrytycznie przystać na wszystko. Utraciłam zaufanie. Z wielu stron atakowały wieści ze świata, krytyka i trudy codzienności.
Wiek dojrzały przyniósł wątpliwości, rezygnację, stawianie nowych wyzwań i przekonanie, że nie wszystko jest takie jak mi wmawiano.
Dziś jestem innym człowiekiem, dojrzała doświadczaniem cierpienia i zmaganiem z losem.
***
Wszystkie dziewczyny miały perfekcyjne rury. Tylko moje włosy musiały się rozprostować!
Sukienkę z enerdowskiej koronki, którą zafundowała ciocia uszyła moja ukochana Mama.
Guziczki też były od cioci Teresy. Perłowe z małymi, skrzącymi diamencikami. Byłam nimi zachwycona!
Buty kupiliśmy na „wyjezdnym” w Pobiedziskach, i wiele dziewczyn miało takie same. Lakierki, zapinane na dwa paski.
Koronkowe rajstopki też od cioci, podobnie jak małe, chińskie rękawiczki z delikatnej elastycznej siateczki. Wtedy to był szał! Dawno ich nigdzie nie spotkałam. Były maleńkie, zaklęte w szklanej tafli opakowania, nim włożyłam po raz pierwszy na dziecięce dłonie, i rozciągnęły się idealnie. W tym wyjatkowym dniu dostałam pierwsze perfumy od babci, to były fiołki! Kwadratowa buteleczka Miraculum, z lekko zabarwioną na wrzos zawartością. Magia obłednego zapachu, który pamiętam do dziś.
A potem trzeba było usiąść do stołu i niestety jeść, bo wciąż zmuszali…
Dostałam zegarek od chrzestnej i „Małego księcia” od chrzestnego. W pakiecie książek, najbardziej ukochanych prezentów świata też gruby tom „Pana Kleksa”, z ilustracjami Szancera!
Oraz ukochaną mieszankę wedlowską w pudełku, z której zaraz powyjadałam wszystkie orzechowe z czarnym kotem pomykającym na fioletowym, błyszczącym papierku.
Były też banknoty w kopertach, które oddałam mamie, bo w ogóle nie byłam nimi zainteresowana!