
Tinkciarz.
Stare zdjęcia są niekończącym się źródłem wiedzy o tym, jak nasi bliźni z przeszłości dawali sobie radę w życiu.
Tu kolejno wyrabianie masła, tradycyjną metodą, koniecznie w obecności kota, który czuwa nad całością.
I jest pierwszy do degustacji, w kolejce chętnych smakoszy.
Uliczny dostarczyciel lodu. Cóż to była za fucha! A przechowywało się w piwnicznych lochach.
I mleczarz. Tinkciarz, mawiała moja mama, bo przed wojną biegały z ciotką do takiego, gdy przejeżdżał po kocich łbach, na swoim wozie, stukały kopyta a dzwonek robił magiczne „tink!” Ciocia wypijała kwaterkę śmietany. Codziennie.
Tu zdjęcie obu, z rodzinnego albumu. Ciocia Teresa była starsza.
Mama wolała kubek kakao. To ostatnie babcia kupowała w „kolonialce”. Dziś prawdziwych mleczarzy już nie ma, a mi pozostał w pamięci jedynie filmowy wizerunek Tewjego. I strzępy opowieści.
Nasunęło mi to prostą i zdrową kompozycję na podwieczorek:
pieczywo z masłem, i kubek ciepłego mleka!
Pycha!